Dragon Ball Z: Battle of Gods i wspomnienia

Dodano: środa, 5 listopada 2014
Kategoria:
anime, felietony,

Nareszcie, doczekałem się, 14-go września zawitał na ekranie mojego telewizora kolejny pełnometrażowy film z serii Dragon Ball. Nie powiem, długo na niego czekałem, a twórcy mi tego nie ułatwiali racząc nas coraz to nowszymi zwiastunami i obrazkami z ich nadchodzącej produkcji. Jak się świetnie złożyło premiera miała miejsce 13-tego tuż przed weekendem, w sobotę zaprosiłem więc mojego kolegę, zapalonego fana DB jak ja na seans. Zaopatrzyliśmy się odpowiednio w przekąski oraz napoje i rozpoczęliśmy.

[ uwaga spoilery ] 

Po skończonym filmie nasze odczucia były mieszane, jednak po tak długim okresie nieobecności nowego DB, miło było znów zatopić się w tym niezwykłym uniwersum. Film zdecydowanie dostarcza rozrywki śmiesznymi sytuacjami i żartami rodem z japońskich reklam. Odświeżona kreska koi oko, a ujrzenie wszystkich postaci razem, mimowolnie wywołuje uśmiech na twarzy i przywołuje wspomnienia. Pamiętam jak to codziennie zasiadło się o 15 przed RTL7 i śledziło perypetie Goku i przyjaciół. Wracając do filmu, co osobiście mi się nie podobało, to momentami za dużo grafiki komputerowej , która niestety coraz szerszym łukiem wkrada się również i w anime. Zdecydowanie wolałem bardziej statyczne, lecz skrzętnie narysowane tło i dynamikę postaci.

Goku_vs._Broly_3

Jednak to co wstrząsnęło mną najbardziej to postać BiLusi’ego ( mam nadzieje, że dobrze to napisałem ), który to jest tak potężny, że nawet Goku pod postacią „Super Saiyan God” nie jest w stanie go przezwyciężyć. I tu pojawia się moje pytanie, ale jak to?!  Przecież to zawsze o to chodziło, wszyscy próbują, starają się i nikomu nie wychodzi, i nagle zjawia się Son Goku i po długiej i ciężkiej walce – niszczy przeciwnika jednym palcem, stosują nieznaną do tej pory nam technikę. Pod tym względem nowa produkcja zawiodła mnie w całej linii, zawsze czekało się w skupieniu na ten moment przełamania złej passy Kakarott’a, a tutaj bum! nie ma. Ja wiem, wiele osób tłumaczy to tym, iż Bi Lusi jest bogiem zniszczenia i jest najpotężniejszy, że w końcu „przyszła kryska na matyska”, ale to samo można było powiedzieć przy poprzednich przeciwnikach jak Broly czy Buu, a jednak dało radę się ich pokonać.

Podsumowując wydaje mi się, że twórcy albo z Nas zadrwili, albo zamierzają nas uraczyć kolejną częścią w której Songo pokaże klasę i pokona Bi Lusi’ego. Niestety na ten moment pewnie przyjdzie nam poczekać kolejnych parę lat. Film pod względem całości był bardzo dobry jednak za przegraną Goku dałbym mu 7/10 i wciąż czekam na rewanż!

 

Podziel się artykułem ze znajomymi: